Komentarze: 2
Od czego by tu zacząć. A moze od początku. Wczoraj byłam umówiona z moją siostrą K. i jej mężem,
że jeżeli będą odwozić mojego brata z pracy do domu to wezmą Marcela i on pomoze ustawić mi antene.
Faktycznie przyjechali, przywitaliśmy sie jak ludzie, choć mi cisnienie skoczyło (ale tak pozytywnie :D).
Jednak potem kochana rodzinka urządziła sobie ze mnie posmiewisko. Bardzo ale to bardzo przykro
mi było zwłaszcza, że mój pseudoukochany śmiał sie w głos z kazdego nawet nieśmiesznego żartu.
Olewając jego - w życiu nigdy bym nie śmiała sie w ten sposób z najgorszego wroga nie mówiąc już o
o rodzinie czy znajomych. Jest mi strasznie przykro i źle. Dobili mnie tym. Dziś jeszcze usłyszałam,
że jestem walnięta i biore wszystko na powaznie jak małe dziecko. I kto mi to powiedział??
Chłopak mojej siostry. Nie wiem czy to ja mam taki trudny charakter czy oni przegieli.
Narazie mam niezłego wkurwa. Wczoraj zasnąć nie mogłam, bo biłam sie z myslami.
Oto wnioski:
1. Nie pojadę już do K. zeby nie mieli tematu do śmiechu.
2. Zabije w sobie to uczucie.
3. Miłość jest głupia... ale chciałabym sie zakochać z wzajemniścią.
Podsumowując wczorajszy dzień zastanawiałam sie co takiego im zrobiłam,
że mieli mnie za kozła ofiarnego. Kurwa mac jak to boli...ycznie przesadzają. ..
"A miało być tak pieknie.
Miało nie wiać w oczy nam.
I ociekać szczęściem.
Miało być sto lat, sto lat. "